"Nie miałem wyboru, odpowiedziałem ogniem. To był śmiertelny strzał." - Gry Uliczne EXTRA
— W pewnym momencie zobaczyłem broń skierowaną w moim kierunku. To były ułamki sekund, oddałem śmiertelny strzał. Czy mam wyrzuty sumienia? Nie, gdybym je miał, to dzisiaj byłbym trupem. Strzeliłby mi prosto w głowę. Jeśli ktoś chce mnie zabić, to na co ja mam czekać? — opowiada w programie "#Gryuliczne" Grzegorz Mikołajczyk ps. Cichy, b. policyjny antyterrorysta.
Bohater kolejnego odcinka "Gier ulicznych" opowiedział w rozmowie z Januszem Schwertnerem i Mateuszem Baczyński o strzelaninie, do której doszło w sądzie w Jeleniej Górze w 2000 r. Grzegorz Mikołajczyk był wówczas jednym z antyterrorystów, którzy konwojowali członków grupy przestępczej oskarżonych o napady rabunkowe i zabójstwa na terenie całego kraju.
To miał być proces jak każdy inny. W pewnym momencie sytuacja wymknęła się jednak spod kontroli. Tak tamte wydarzenia wspomina "Cichy":
"Te konwoje były dla nas męczące. Musieliśmy siedzieć w sądzie po 10-12 godzin. Umieraliśmy z nudów. Na jednym z takich procesów ta nuda przerodziła się w akcję życia. W pewnym momencie, ku naszemu zaskoczeniu, wstaje jeden z przestępców i trzyma granat w ręku. Nie wiedziałem, czy mi się to śni, czy była to rzeczywistość.
Kolejny przestępca wyciąga pistolet, podbiega do składu sędziowskiego, bierze jedną osobę i przystawia jej pistolet do głowy. Jeden z oskarżonych, który zeznawał przeciwko nim, wyskoczył z drugiego piętra. Nikt z nas nie podjął za nim pościgu, bo byliśmy skoncentrowani na tych, którzy mieli broń. Wiedzieliśmy, że tam nie było możliwości, aby otworzyć do nich ogień. Uważam, że gdybyśmy to zrobili wewnątrz sali, to mogliby zginąć adwokaci, prokurator.
Część osób udało nam się ewakuować, ale wzięli zakładników. To oni zaczęli dyktować nam tempo. Koniecznie chcieli, żebyśmy odłożyli broń, ale to najgorsze co można zrobić. Lepiej samobójstwo popełnić. Wyszliśmy z sali na korytarz. Oni za wszelką cenę chcieli wyjść z budynku sądu, bo tam już czekało na nich auto. Potem dowiedzieliśmy się, że mieli w nim kałachy i wyrzutnię rakiet RPG-7.
Rozdzieliliśmy się na dwie strony, wzięliśmy ich w taki taktyczny ogień krzyżowy, ale wtedy jeszcze nikt nie strzelał. Staliśmy z dwóch stron, oni w środku, nikt nie chciał się ruszyć, przekrzykiwaliśmy się. Jeden z nich odbezpieczył zawleczkę i rzucił granat w kierunku dwóch moich kolegów, którzy stali po przeciwnej stronie. Przestępca sam został mocno ranny, dwóch moich kolegów z AT również.
Jak już tam nastąpił wybuch, zaczęły padać strzały, to stanąłem za filarem, żeby mieć jakąkolwiek osłonę. Jeden z tych gangusów rzucił w moim kierunku granat. Spadł koło mnie, ale uratowało mi życie to, że przetoczył się kilka metrów dalej i wybuchł przy wejściu do innej sali.
Kurz, szkło, nic nie widać. Wyłania się z tłumu jeden z moich kolegów, ledwo idzie, miał mocno roztrzaskaną nogę. Zostawiał za sobą pełno krwi. W pewnym momencie zostałem sam. Zacząłem wchodzić w ten dym, w ten kurz, pamiętam, jak pod stopami trzeszczał mi rozsypany tynk i szkło. W pewnym momencie zobaczyłem, że jest skierowana broń w moim kierunku. To były ułamki sekund. Nie miałem wyboru, odpowiedziałem ogniem. To był śmiertelny strzał.
Część osób zadaje mi pytanie, czy nie czułem się jak egzekutor? Czy nie mam wyrzutów sumienia? Jakby je miał, to dzisiaj bym tu nie siedział. Byłbym trupem. Strzeliłby mi prosto w głowę i bym tam leżał. Czy byłem egzekutorem? Nie, jeżeli ktoś do mnie kieruje broń, to znaczy, że chce mnie zabić. To na co ja mam czekać?"